piątek, 23 marca 2012

Szybka akcja


10.03.2012

W drodze na wyspy Ballestas
Wstajemy rano, chociaż nie dla wszystkich z nas, była to dobrze przespana noc. Aga zmagała się z pierwszymi jak do tej pory, problemami żołądkowymi. Syto przyprawione peruwiańskie jedzenie podziałało na jej nieprzyzwyczajony europejski żołądek. Jak nazywają to nasi przyjaciele „la bicicleta”, czyli rower. Aga obrała jeden kierunek i tam już spędziła resztę nocy.

Prowadzeni przez  recepcjonistę naszego hostelu, dochodzimy do przystani, gdzie czeka już tłumek turystów chcących zobaczyć wyspy Ballestas. Między ludźmi przeciskają się organizatorzy rozdając ulotki o Narodowym Rezerwacie obejmującym oddalone o ok. 18 km wyspy i wysepki. Oprócz opłaty za wycieczkę, należy również zapłacić za wstęp na przystań. Wstęp do rezerwatu oprócz pracowników, mają jedynie zorganizowane grupy turystyczne. Jednakże całe zwiedzanie odbywa się z punktu łodzi. Wsiadamy do dużej motorówki i ruszamy w głąb oceanu. Wszyscy wypatrują delfinów. Po drodze zatrzymujemy się by podziwiać „kandelabr”.
Kandelabr, niewyjaśnionego pochodzenia znak w ziemi
Jest to wydrążony w ziemi znak przypominający świecznik. Nikt do dnia dzisiejszego nie jest w stanie wytłumaczyć jego pochodzenia. Podobne znaki znajdują się w Nazca. Dopływamy do pierwszych wysp. Z daleka przypominają sieć tuneli i przejść. Na pobliskiej skale wyleguje się dorodny lew morski w towarzystwie dwóch samic. Właśnie panuje okres rozrodczy. Przewodnik ku naszemu zaskoczeniu, informuje nas, że samiec, którego właśnie obserwujemy, przegrał walkę o samicę. Musi pozostać poza miejscem legowiska. Dwie towarzyszące mu z kolei samice dotrzymują mu jedynie towarzystwa. Przy opadającym i na przemian wznoszącym się poziomie wody, dostrzegamy czerwonego koloru rozgwiazdy, kraby i innych mieszkańców zimnych wód wybrzeża. 

Pingwiny
Na kolejnych z wysp dostrzegamy gromadkę ochoczo dreptających pingwinów. W powietrzu wznoszą się kormorany, głuptaki czerwonodziobe, pelikany, i inne ptactwo dostarczające naturalnego bogactwa Peru, czyli guano. W systemie 22 wysp stworzono 11 baz zbioru guano. Guano to ptasie odchody, o tak bogatym składzie, iż zaczęto je wykorzystywać jako naturalny nawóz. Wysokie zapotrzebowanie na ten produkt sprawiło, że stało się także produktem eksportowym. W dobie rosnącego znaczenia ekologicznej żywności, jego rola również rośnie. Nasza motorówka podpływa do jednego z brzegów wyspy. Już z dala słyszymy koncert nawołujących się lwów morskich. Wrażenie jest niesamowite. Do tego z dala jesteśmy w stanie dostrzec, małe, czarne lwiątka morskie. Przy przybrzeżnej wodzie, z dużą gracją wirują wesoło inne lwy z ciekawością obserwując dziwnych przybyszów. Czas niestety wracać. Po kilkunastominutowym rejsie jesteśmy z powrotem na brzegu.
Lwy morskie w porze rozrodczej

Przedsiębiorcze Pelikany













Postanawiamy coś zjeść. Każdy z nas zamawia po rybie. A na przystawkę, Abelardo zamawia dla skosztowania „leche de tigre”, czyli tygrysie mleko. W szklankach serwują nam jasnożółtego koloru masę, która przywodzi mi na myśl budyń waniliowy. Jednakże w smaku jest słone z nutką limonki. Na dnie kremowego puddingu znajdują się kawałki ryby. Na deptaku roi się od ludzi. Wszystkie sklepiki i restauracje otwarły swoje podwoje. Między turystami krążą uliczni grajkowie i obchodni sprzedawcy. Naprzeciwko nas, stoi nieruchomo rycerz rzymski i czeka na dźwięk spadającej monety, by na chwilę napiąć mięśnie i móc zmienić pozycję. Tuż obok, na murku obok wypoczywających w cieniu palm ludzi, siedzą pelikany. Cierpliwie czekają na kolejnego turystę, który płacąc 2 sole, nabędzie kawałek ryby i je nakarmi.

Na dzikiej plaży
Z nieba leje się żar. Postanawiamy skorzystać z okazji i wybrać się na plaże. W pobliżu naszej miejscowości znajduje się kolejny Park Narodowy, a tam prawie nie uczęszczane plaże. Nic więcej nam nie trzeba. Zważywszy swoje osłabione siły, Aga decyduje się wypożyczyć parasol, a do tego dochodzi jeszcze młody, lokalny chłopak, który wskaże nam drogę. Zatem ładujemy jednym oknem parasol, który idąc przez sam środek samochodu, wychodzi przez przeciwległe okno. Pakujemy się w piątkę do środka i ruszamy. Otaczający nas krajobraz staje się coraz bardziej pustynny. Dojeżdżamy do szlabanu, gdzie przez miejscowych strażników zostaje zarejestrowany nasz wjazd. Droga przechodzi w ubity piasek. Gdzieniegdzie znajdują się szczeliny ziemi, gdzieniegdzie skaliste wypustki. Po dobrych kilku chwilach wybujałej jazdy, na horyzoncie pojawia się znak o panoramie widokowej. Wspinamy się pod górę, by po chwili ujrzeć urwisty spad i wzburzony ocean. Fale rozbijają się o skały. Gdy wracamy do samochodu, naszym oczom ukazuje się wcześniej nie zauważony toi-toi, który samotnie stoi po środku pustyni. Nietypowy widok. Jednakże najwcześniej z nas wszystkich, dostrzega go Aga, która wyprzedza nas już o kilkanaście kroków. Czasem mam wrażenie, że w Peru spełniają się wszystkie nasze zachcianki. Nie skończymy jeszcze dobrze o czymś myśleć i już to mamy.

Jedziemy dalej, gdy naszym oczom ukazuje się brzeg oceanu i szeroka plaża daleko w dole. Pytam czy możemy zatrzymać się na chwilę by zrobić zdjęcie. Z punktu, w którym się zatrzymaliśmy, widać cały brzeg. Wyjątkowość miejsca sprawia, że postanawiamy właśnie tutaj poplażować.
Na dzikim wybrzeżu



Pepe parkuje samochód. Pozostaje nam tylko jakoś zejść na dół. Od plaży dzieli nas kilkumetrowa, pionowa, skalna ściana. Znajdujemy mały uskok i powoli spuszczamy się w dół. Dalej jeden skok, i już po piaskowej wydmie schodzimy szybko w dół. Wokół nie ma żywej duszy. Towarzyszący nam chłopak rozbija parasol. Aga z Jose jako pierwsi podejmują próbę wejścia do wody. W ślady za nimi, do wody wchodzę ja i Abelardo. Kontakt z zimną wodą zatrzymuje nas na dłuższą chwilę w jednym miejscu. Aga z Jose zdążyli już się znacznie oddalić. Stopniowo brnąc w głąb wody, objaśniam Abelardo jak to należy z medycznego punktu widzenia, przyzwyczajać ciało do zimnej wody. „obmywa się okolice ramion, okolice serca, okolice ud…” – jesteśmy w wodzie do wysokości kolan. Przy części o udach robię jeden krok w bok, co okazuje się być o jeden krok za dużo. „Aaaaaaaaaaaaauuuuuuuuuuuuuu!!!!” krzyczę i niemal wyskakuje ponad powierzchnię wody. Abelardo patrzy na mnie myśląc, że chyba się wygłupiam, ale widząc moją minę szybko porzuca tą myśl. „Coś Cię ukąsiło? - mówi i nie pytając o nic więcej bierze mnie na ręce. Z mojej stopy spływa strużka krwi, a przy kostce znajduje się głęboka dziura o kilkumilimetrowej średnicy. W mig Abelardo dociera do plaży. Z daleka krzyczy do chłopaka, że coś mnie ukąsiło. Ten nie zdaje się być tym faktem mocno poruszony. Ból jest bardzo intensywny i pulsacyjny. Zdaje się promieniować w górę nogi. Niemal skręcam się z boleści. W ranie znajduje się obca substancja, która okazuje się być resztką wstrzykniętej trucizny. Abelardo nie wiele się zastanawiając, przykłada do rany usta i wysysa substancję z rany, by następnie ją wypluć na bok. Chwyta mnie mocno za rękę i pyta chłopaka co należy robić w takim przypadku. Chłopak odpowiada, że potrzeba ranę potraktować czymś ciepłym. Wrzącą wodą, rozgrzanym piaskiem, a najlepiej przypalić papierosem. Czuję jak odchodzą mi siły. Nie jestem w stanie dłużej trzymać Abelardo za rękę i odpływam. Resztką sił widzę tylko nadbiegających Agę i Jose zaalarmowanych przez Abe. Chlust wody w twarz i poklepywanie po policzku. Wracam do rzeczywistości. Nade mną pochylone wszystkie twarze. Wszyscy zgodnie postanawiają jechać do szpitala. Chociaż ukąszenia kolcem jadowitej płaszczyki zdarzają się od czasu do czasu, Aga zastanawia się jak podziała na jeszcze dobrze nie zaaklimatyzowany europejski organizm. W mig Aga zbiera wszystkie rzeczy. Pozostaje teraz pytanie „jak wrócić do samochodu?”.
Zejście na plaże
Wszyscy spoglądają na piętrzącą się przed nami piaskową ścianę. Ja nie jestem w stanie się podnieść. Chłopaki biorą mnie wspólnie na ręce. Powoli pną się w górę. Nagrzany piasek parzy ich w stopy i usuwa się spod nóg nie pozwalając na szybkie wejście na górę. Abe postanawia wziąć mnie sam na ręce i niemal biegnąc wyprzedza Agę i Jose. Robi się stromo. Przerzuca mnie sobie przez ramię. Zaczyna brakować mu sił, w dodatku po drodze zgubił klapki i stoi teraz na rozżarzonym piasku. Dobiega do nas Jose, który na chwilę bierze mnie na ręce. W tym czasie Abe wspina się na górę i wyciąga po mnie ręce. Wspólnymi siłami wciągają mnie na górę. Dalej ostatnia prosta do samochodu. Abe delikatnie  lokuje mnie w środku. W ciągu kilku minut wszyscy pozostali łącznie z parasolem lądują w samochodzie. Jose vel Pepe zapuszcza silnik i zaczyna się ostra jazda po pustynnej drodze. Zamykam oczy i zaciskam powieki. Przestaje rejestrować to co dzieje się wokół. Gdy samochód zatrzymuje się po jakimś czasie słyszę tylko, że szpital jest zamknięty. Ktoś pyta chłopaka o pobliską aptekę i ruszamy dalej. Po kolejnych kilku minutach znowu się zatrzymujemy. Abe bierze mnie na ręce i w nosi mnie do małej apteki. Jakbym była tylko piórkiem przenosi mnie ponad ladą i sadza na krześle. W skrócie opowiada aptekarzowi co się stało. Ten patrzy na mnie uważnie i każe się obudzić. Ja czuję tylko jak robi mi się zimno i że chce mi się spać.
Instrukcja postępowania w przypadku kontaktu z trującym kolcem płaszczki
Aptekarz przynosi miskę, w której lokują moją nogę. Nalewa do niej wody. W międzyczasie wstawia czajnik z wodą. Mierzy mi temperaturą, która wynosi 35 stopni. Aga z Abe ubierają mnie w ciuchy. Pepe idzie po gorącą herbatę. Aptekarz wlewa wrzątek do miski i wstawia kolejny czajnik z wodą. Do wody wypływa strumień z krwią, a na powierzchni znajduje się glutowa substancja, która jest trucizną. Carlos, z którym już reszta ekipy się zapoznała, obmywa moją ranę. Następnie każe Abelardo podnieść mnie do pionu  i robi mi zastrzyk w pośladek. Jednakże robi to w tak delikatny sposób, że nic nie czuję. W ogóle, wszystko co robi zdaje się mieć więcej z ruchów kobiety jak mężczyzny, łącznie z wydepilowanymi brwiami. Z łykiem herbaty i pod wpływem prawdopodobnie działającego już leku, czuję jak wracają mi siły. Jestem już w stanie otworzyć oczy i się odezwać. Podejmuję próbę wstania, jednak przy nacisku, rana ponownie zaczyna krwawić i znowu wypływa trucizna. Carlos ponownie obmywa ranę wrzątkiem. Schemat powtarza się jeszcze kilka razy. Jestem już jednak przy siłach. Carlos mówi nam, że za niedługo ma urodziny i jak jeśli tylko będziemy w okolicy mamy wpaść. Aga z Jose wychodzą by wpuścić do małej apteczki trochę powietrza. Gdy wracają Aga i Jose, żegnamy się z naszym nowym znajomym. Okazuje się, że z naszej czwórki nikt nie ma 35 soli by zapłacić za usługę. Każdy przeszukuje swoje kieszenie, Jose szpera po skrytkach samochodu. Dochodzimy do 30 soli i ani centima więcej. Carlos śmieje się tylko i mówi, że nie ma sprawy. W końcu to jego obowiązek pomóc - mówi. 

Ruszamy w dalszą drogę. Wszyscy bardzo podekscytowani niedawną przygodą. Dojeżdżamy do bramek. Jednakże nikt nie akceptuje tam kart płatniczych, ani kredytowych. Wokół nie ma ani jednego bankomatu, a nam potrzeba 5 soli, by kontynuować podróż. Strażnicy zawracają nas z bramki i każą zjechać na bok. Jeden z nich zagląda do środka. Mruży oczy i zdaję się, nie może uwierzyć, że 4 osoby w środku i nikt nie ma 5 soli na przejazd. Jose opowiada o zdarzeniu z plaży, Aga dodaje, że wszystkie drobne zużyliśmy na lekarza. Strażnik w tym momencie dostrzega moją ranę i od razu zmienia podejście. Mówi, że mają lekarza i zaraz mnie obejrzy. Wszyscy naraz krzyczą, że nie trzeba, w dodatku nie mamy więcej pieniędzy. Strażnik mówi, że lekarz jest za darmo i każe Abelardo zanieść mnie do Ambulansu. W tym czasie Jose negocjuje możliwość przejazdu. Obiecuje zostawić swój dowód i wrócić następnego dnia już z pieniędzmi, by go odebrać. Pojawiają się sanitariusz i lekarz. Sanitariusz ogląda moją ranę i wsadza palec niemal do środka. W tym momencie moja noga dostaje skurczu i zatrzymuje się dopiero pod brodą. - Ach, przecież to nic takiego, mówi sanitariusz. Będziesz żyć. – To dobra wiadomość - odpowiadam. Przychodzi starszy wiekiem lekarz. Sanitariusz wprowadza go w temat. Lekarz stwierdza, że nie spotkał się z takim przypadkiem po czym wypełnia formularz, każe mi podpisać i na tym kończy się jego rola. Sanitariusz każe Abelardo opuścić ambulans po czym aplikuje mi zastrzyk, po którym sadzę, że nawet płaszczka obeszła się ze mną łagodniej. Sanitariusz wykłada mi temat. Rysuje na ziemi kształt płaszczki z jadowitym kolcem. W momencie kiedy musiałam znaleźć się blisko niej, albo ją nadepnąć, płaszczka podwinęła kolec i wbiła mi go w stopę. Po tym interesującym wykładzie kulejącą na jedną nogę i ze zdrętwiałym drugim bokiem, Abe zanosi mnie z powrotem do samochodu. Żegnani przez uśmiechającego się strażnika, jedziemy dalej, w kierunku Ica.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz