10.03.2012
W drodze na wyspy Ballestas |
Wstajemy
rano, chociaż nie dla wszystkich z nas, była to dobrze przespana noc. Aga
zmagała się z pierwszymi jak do tej pory, problemami żołądkowymi. Syto
przyprawione peruwiańskie jedzenie podziałało na jej nieprzyzwyczajony europejski
żołądek. Jak nazywają to nasi przyjaciele „la bicicleta”, czyli rower. Aga
obrała jeden kierunek i tam już spędziła resztę nocy.
Prowadzeni
przez recepcjonistę naszego hostelu,
dochodzimy do przystani, gdzie czeka już tłumek turystów chcących zobaczyć
wyspy Ballestas. Między ludźmi przeciskają się organizatorzy rozdając ulotki o
Narodowym Rezerwacie obejmującym oddalone o ok. 18 km wyspy i wysepki. Oprócz
opłaty za wycieczkę, należy również zapłacić za wstęp na przystań. Wstęp do
rezerwatu oprócz pracowników, mają jedynie zorganizowane grupy turystyczne.
Jednakże całe zwiedzanie odbywa się z punktu łodzi. Wsiadamy do dużej motorówki
i ruszamy w głąb oceanu. Wszyscy wypatrują delfinów. Po drodze zatrzymujemy się
by podziwiać „kandelabr”.
Kandelabr, niewyjaśnionego pochodzenia znak w ziemi |
Jest to wydrążony w ziemi znak przypominający
świecznik. Nikt do dnia dzisiejszego nie jest w stanie wytłumaczyć jego
pochodzenia. Podobne znaki znajdują się w Nazca. Dopływamy do pierwszych wysp.
Z daleka przypominają sieć tuneli i przejść. Na pobliskiej skale wyleguje się
dorodny lew morski w towarzystwie dwóch samic. Właśnie panuje okres rozrodczy.
Przewodnik ku naszemu zaskoczeniu, informuje nas, że samiec, którego właśnie
obserwujemy, przegrał walkę o samicę. Musi pozostać poza miejscem legowiska.
Dwie towarzyszące mu z kolei samice dotrzymują mu jedynie towarzystwa. Przy
opadającym i na przemian wznoszącym się poziomie wody, dostrzegamy czerwonego
koloru rozgwiazdy, kraby i innych mieszkańców zimnych wód wybrzeża.
Pingwiny |
Na
kolejnych z wysp dostrzegamy gromadkę ochoczo dreptających pingwinów. W
powietrzu wznoszą się kormorany, głuptaki czerwonodziobe, pelikany, i inne
ptactwo dostarczające naturalnego bogactwa Peru, czyli guano. W systemie 22
wysp stworzono 11 baz zbioru guano. Guano to ptasie odchody, o tak bogatym składzie,
iż zaczęto je wykorzystywać jako naturalny nawóz. Wysokie zapotrzebowanie na
ten produkt sprawiło, że stało się także produktem eksportowym. W dobie
rosnącego znaczenia ekologicznej żywności, jego rola również rośnie. Nasza
motorówka podpływa do jednego z brzegów wyspy. Już z dala słyszymy koncert
nawołujących się lwów morskich. Wrażenie jest niesamowite. Do tego z dala
jesteśmy w stanie dostrzec, małe, czarne lwiątka morskie. Przy przybrzeżnej
wodzie, z dużą gracją wirują wesoło inne lwy z ciekawością obserwując dziwnych
przybyszów. Czas niestety wracać. Po kilkunastominutowym rejsie jesteśmy z
powrotem na brzegu.
Lwy morskie w porze rozrodczej |
Przedsiębiorcze Pelikany |
Postanawiamy
coś zjeść. Każdy z nas zamawia po rybie. A na przystawkę, Abelardo zamawia dla skosztowania
„leche de tigre”, czyli tygrysie mleko. W szklankach serwują nam jasnożółtego
koloru masę, która przywodzi mi na myśl budyń waniliowy. Jednakże w smaku jest
słone z nutką limonki. Na dnie kremowego puddingu znajdują się kawałki ryby. Na
deptaku roi się od ludzi. Wszystkie sklepiki i restauracje otwarły swoje
podwoje. Między turystami krążą uliczni grajkowie i obchodni sprzedawcy. Naprzeciwko
nas, stoi nieruchomo rycerz rzymski i czeka na dźwięk spadającej monety, by na
chwilę napiąć mięśnie i móc zmienić pozycję. Tuż obok, na murku obok wypoczywających
w cieniu palm ludzi, siedzą pelikany. Cierpliwie czekają na kolejnego turystę,
który płacąc 2 sole, nabędzie kawałek ryby i je nakarmi.
Na dzikiej plaży |
Jedziemy
dalej, gdy naszym oczom ukazuje się brzeg oceanu i szeroka plaża daleko w dole.
Pytam czy możemy zatrzymać się na chwilę by zrobić zdjęcie. Z punktu, w którym
się zatrzymaliśmy, widać cały brzeg. Wyjątkowość miejsca sprawia, że
postanawiamy właśnie tutaj poplażować.
Na dzikim wybrzeżu |
Pepe parkuje samochód. Pozostaje nam
tylko jakoś zejść na dół. Od plaży dzieli nas kilkumetrowa, pionowa, skalna
ściana. Znajdujemy mały uskok i powoli spuszczamy się w dół. Dalej jeden skok,
i już po piaskowej wydmie schodzimy szybko w dół. Wokół nie ma żywej duszy. Towarzyszący
nam chłopak rozbija parasol. Aga z Jose jako pierwsi podejmują próbę wejścia do
wody. W ślady za nimi, do wody wchodzę ja i Abelardo. Kontakt z zimną wodą
zatrzymuje nas na dłuższą chwilę w jednym miejscu. Aga z Jose zdążyli już się
znacznie oddalić. Stopniowo brnąc w głąb wody, objaśniam Abelardo jak to należy
z medycznego punktu widzenia, przyzwyczajać ciało do zimnej wody. „obmywa się
okolice ramion, okolice serca, okolice ud…” – jesteśmy w wodzie do wysokości
kolan. Przy części o udach robię jeden krok w bok, co okazuje się być o jeden
krok za dużo. „Aaaaaaaaaaaaauuuuuuuuuuuuuu!!!!” krzyczę i niemal wyskakuje ponad
powierzchnię wody. Abelardo patrzy na mnie myśląc, że chyba się wygłupiam, ale
widząc moją minę szybko porzuca tą myśl. „Coś Cię ukąsiło? - mówi i nie pytając
o nic więcej bierze mnie na ręce. Z mojej stopy spływa strużka krwi, a przy
kostce znajduje się głęboka dziura o kilkumilimetrowej średnicy. W mig Abelardo
dociera do plaży. Z daleka krzyczy do chłopaka, że coś mnie ukąsiło. Ten nie
zdaje się być tym faktem mocno poruszony. Ból jest bardzo intensywny i
pulsacyjny. Zdaje się promieniować w górę nogi. Niemal skręcam się z boleści. W
ranie znajduje się obca substancja, która okazuje się być resztką wstrzykniętej
trucizny. Abelardo nie wiele się zastanawiając, przykłada do rany usta i wysysa
substancję z rany, by następnie ją wypluć na bok. Chwyta mnie mocno za rękę i
pyta chłopaka co należy robić w takim przypadku. Chłopak odpowiada, że potrzeba
ranę potraktować czymś ciepłym. Wrzącą wodą, rozgrzanym piaskiem, a najlepiej
przypalić papierosem. Czuję jak odchodzą mi siły. Nie jestem w stanie dłużej
trzymać Abelardo za rękę i odpływam. Resztką sił widzę tylko nadbiegających Agę
i Jose zaalarmowanych przez Abe. Chlust wody w twarz i poklepywanie po
policzku. Wracam do rzeczywistości. Nade mną pochylone wszystkie twarze.
Wszyscy zgodnie postanawiają jechać do szpitala. Chociaż ukąszenia kolcem
jadowitej płaszczyki zdarzają się od czasu do czasu, Aga zastanawia się jak
podziała na jeszcze dobrze nie zaaklimatyzowany europejski organizm. W mig Aga
zbiera wszystkie rzeczy. Pozostaje teraz pytanie „jak wrócić do samochodu?”.
Zejście na plaże |
Wszyscy spoglądają na piętrzącą się przed nami piaskową ścianę. Ja nie jestem w
stanie się podnieść. Chłopaki biorą mnie wspólnie na ręce. Powoli pną się w
górę. Nagrzany piasek parzy ich w stopy i usuwa się spod nóg nie pozwalając na
szybkie wejście na górę. Abe postanawia wziąć mnie sam na ręce i niemal biegnąc
wyprzedza Agę i Jose. Robi się stromo. Przerzuca mnie sobie przez ramię.
Zaczyna brakować mu sił, w dodatku po drodze zgubił klapki i stoi teraz na
rozżarzonym piasku. Dobiega do nas Jose, który na chwilę bierze mnie na ręce. W
tym czasie Abe wspina się na górę i wyciąga po mnie ręce. Wspólnymi siłami
wciągają mnie na górę. Dalej ostatnia prosta do samochodu. Abe delikatnie lokuje mnie w środku. W ciągu kilku minut
wszyscy pozostali łącznie z parasolem lądują w samochodzie. Jose vel Pepe zapuszcza
silnik i zaczyna się ostra jazda po pustynnej drodze. Zamykam oczy i zaciskam
powieki. Przestaje rejestrować to co dzieje się wokół. Gdy samochód zatrzymuje
się po jakimś czasie słyszę tylko, że szpital jest zamknięty. Ktoś pyta
chłopaka o pobliską aptekę i ruszamy dalej. Po kolejnych kilku minutach znowu
się zatrzymujemy. Abe bierze mnie na ręce i w nosi mnie do małej apteki. Jakbym
była tylko piórkiem przenosi mnie ponad ladą i sadza na krześle. W skrócie
opowiada aptekarzowi co się stało. Ten patrzy na mnie uważnie i każe się
obudzić. Ja czuję tylko jak robi mi się zimno i że chce mi się spać.
Instrukcja postępowania w przypadku kontaktu z trującym kolcem płaszczki |
Aptekarz
przynosi miskę, w której lokują moją nogę. Nalewa do niej wody. W międzyczasie
wstawia czajnik z wodą. Mierzy mi temperaturą, która wynosi 35 stopni. Aga z
Abe ubierają mnie w ciuchy. Pepe idzie po gorącą herbatę. Aptekarz wlewa
wrzątek do miski i wstawia kolejny czajnik z wodą. Do wody wypływa strumień z
krwią, a na powierzchni znajduje się glutowa substancja, która jest trucizną. Carlos,
z którym już reszta ekipy się zapoznała, obmywa moją ranę. Następnie każe
Abelardo podnieść mnie do pionu i robi
mi zastrzyk w pośladek. Jednakże robi to w tak delikatny sposób, że nic nie
czuję. W ogóle, wszystko co robi zdaje się mieć więcej z ruchów kobiety jak
mężczyzny, łącznie z wydepilowanymi brwiami. Z łykiem herbaty i pod wpływem prawdopodobnie
działającego już leku, czuję jak wracają mi siły. Jestem już w stanie otworzyć
oczy i się odezwać. Podejmuję próbę wstania, jednak przy nacisku, rana ponownie
zaczyna krwawić i znowu wypływa trucizna. Carlos ponownie obmywa ranę
wrzątkiem. Schemat powtarza się jeszcze kilka razy. Jestem już jednak przy
siłach. Carlos mówi nam, że za niedługo ma urodziny i jak jeśli tylko będziemy
w okolicy mamy wpaść. Aga z Jose wychodzą by wpuścić do małej apteczki trochę
powietrza. Gdy wracają
Aga i Jose, żegnamy się z naszym nowym znajomym. Okazuje się, że z naszej
czwórki nikt nie ma 35 soli by zapłacić za usługę. Każdy przeszukuje swoje
kieszenie, Jose szpera po skrytkach samochodu. Dochodzimy do 30 soli i ani
centima więcej. Carlos śmieje się tylko i mówi, że nie ma sprawy. W końcu to
jego obowiązek pomóc - mówi.
Ruszamy w dalszą drogę. Wszyscy bardzo
podekscytowani niedawną przygodą. Dojeżdżamy do bramek. Jednakże nikt nie
akceptuje tam kart płatniczych, ani kredytowych. Wokół nie ma ani jednego
bankomatu, a nam potrzeba 5 soli, by kontynuować podróż. Strażnicy zawracają
nas z bramki i każą zjechać na bok. Jeden z nich zagląda do środka. Mruży oczy
i zdaję się, nie może uwierzyć, że 4 osoby w środku i nikt nie ma 5 soli na przejazd.
Jose opowiada o zdarzeniu z plaży, Aga dodaje, że wszystkie drobne zużyliśmy na
lekarza. Strażnik w tym momencie dostrzega moją ranę i od razu zmienia
podejście. Mówi, że mają lekarza i zaraz mnie obejrzy. Wszyscy naraz krzyczą,
że nie trzeba, w dodatku nie mamy więcej pieniędzy. Strażnik mówi, że lekarz
jest za darmo i każe Abelardo zanieść mnie do Ambulansu. W tym czasie Jose
negocjuje możliwość przejazdu. Obiecuje zostawić swój dowód i wrócić następnego
dnia już z pieniędzmi, by go odebrać. Pojawiają się sanitariusz i lekarz.
Sanitariusz ogląda moją ranę i wsadza palec niemal do środka. W tym momencie
moja noga dostaje skurczu i zatrzymuje się dopiero pod brodą. - Ach, przecież
to nic takiego, mówi sanitariusz. Będziesz żyć. – To dobra wiadomość -
odpowiadam. Przychodzi starszy wiekiem lekarz. Sanitariusz wprowadza go w
temat. Lekarz stwierdza, że nie spotkał się z takim przypadkiem po czym
wypełnia formularz, każe mi podpisać i na tym kończy się jego rola. Sanitariusz
każe Abelardo opuścić ambulans po czym aplikuje mi zastrzyk, po którym sadzę,
że nawet płaszczka obeszła się ze mną łagodniej. Sanitariusz wykłada mi temat.
Rysuje na ziemi kształt płaszczki z jadowitym kolcem. W momencie kiedy musiałam
znaleźć się blisko niej, albo ją nadepnąć, płaszczka podwinęła kolec i wbiła mi
go w stopę. Po tym interesującym wykładzie kulejącą na jedną nogę i ze
zdrętwiałym drugim bokiem, Abe zanosi mnie z powrotem do samochodu. Żegnani
przez uśmiechającego się strażnika, jedziemy dalej, w kierunku Ica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz