11- 12.03.2012
Zjeżdżamy z
powrotem do hostelu. Cali przemoczeni i zabłoceni. Połączenie padającego
deszczu z sypiącym się zewsząd piaskiem, uczyniło na naszych ubraniach
prawdziwą panierkę. Sama nie wiem czy to to, czy coś innego, ale w tej chwili
czuję przejmujące zimno i coś każe mi szukać toalety, byle szybko!
Oaza w Huacachina |
Nie marzymy o
niczym innym jak wziąć prysznic. Jest niedziela wieczór i czas nam wracać do
Limy. Wynajmujemy jeden pokój by się ogarnąć przed podróżą. Idę pod prysznic jako pierwsza. Każda kropla wody
spadająca na moją skórę zdaje się być niczym ostra szpilka wbijana w ciało. Robi
mi się tak zimno, że nie jestem już w stanie kontrolować drżenia, które teraz
wstrząsa całym moim ciałem. Czuję się słabo. Resztką sił dowlekam się do łóżka
i przykrywam wszystkim co tylko znajduje pod ręką. Grunt to przespać się
chwilkę i na pewno mi przejdzie. Agnieszka, Abelardo i Jose rozważają wyprawę
do Nazca, która znajduje się ok. 2 godzin jazdy od Ica, gdzie aktualnie jesteśmy.
Zasypiam. Gdy się budzę, w pokoju panuje ożywienie. Pytam czy to już ranek.
Wszyscy patrzą na mnie zdziwieni - jest 23:00 – mówi mi Aga i informuje, że nazajutrz
jedziemy do Nazca. Ponownie zasypiam. Budzi mnie fala gorąca. Czuję jak pali
mnie twarz, po plecach spływają krople potu. Przecieram ręką włosy, które są
całe mokre. Podnoszę się i rozglądam dookoła. Dotykam mimowolnie czoła, które niemal parzy. Abelardo aplikuje mi zimny okład ze swojej koszulki. Z pewną ulgą znowu
zasypiam. Tym razem budzi mnie Abelardo. Widzę jego poważną minę i wiem, że coś
jest nie tak. Po chwili czuję jak trzęsie się cała ziemia. Szyby w oknach dzwonią.
Z zaskoczeniem patrzę spoglądam na niego, jak w skupieniu wyczekuje. Huacachina
jest miejscem, gdzie występują najczęściej i jedne z silniejszych trzęsień
ziemi w całym Peru. W języku hiszpańskim wyróżnia się termin temblor – czyli wstrząs,
o niewielkiej sile, czasem niewyczuwalny i terremoto – prawdziwe trzęsienie ziemi.
Wstrząs wyczuwalny przez człowieka plasuje się powyżej 4 stopni w skali Richtera. Natomiast
najlepiej, każdy ruch ziemi wyczuwają zwierzęta, ze szczególnym uwzględnieniem
świnek morskich. Są one najlepszym czujnikiem mających nadejść zdarzeń. Teraz
czekamy. Jeżeli ziemia nie przestanie się za chwilę trząść, trzeba się będzie
ewakuować. Chwila napięcia, ale na szczęście wszystko się uspokaja. Resztę nocy
spędzamy już spokojnie. Ja mówiąc w lokalny żargonie z bicicletą, czyli w
toalecie. Po jednej z dłuższych wizyt w
łazience naszego pokoju, odkrywam że nie ma części sufitu, przez co mogę
patrzeć na księżyc w pełni. Zawsze powtarzam, że w każdej sytuacji można znaleźć
jakieś pozytywy. Rano budzą nas podekscytowana Agnieszka i José, gotowi do wyjazdu. Dowiadujemy się też, że trzęsienie, które nawiedziło w nocy Huacachina miało moc 5 stopni w skali Richtera. Staram się podnieść i z zaskoczeniem
stwierdzam, że nadal nie czuję się w formie. Prawdopodobnie połączenie trucizny pastelillo i zatrucia żołądkowego to za wiele jak na europejskie siły. Wywiad wśród innych międzynarodowych studentów wykazał, że większość prędzej, czy później spotykała się z podobnymi dolegliwościami. Tak najwyraźniej wygląda aklimatyzacja do nowych warunków żywieniowych.
Umawiamy się, że popołudniu wyruszamy do Limy po czym się żegnamy. Abelardo decyduje się zostać w Huacachina. Niemal, aż do powrotu Agi i José śpię. Gdy wracają, ruszamy w drogę powrotną. Na wyjeździe z autostrady spotykamy się ze znajomymi już strażnikami. José idzie odebrać swój dowód, a ja do toalety. Po drodze macha do mnie jeden ze strażników i pyta o samopoczucie. Hm… jak by to powiedzieć. Od czasu ukąszenia przez pastelillo tyle się wydarzyło… Około 23 dojeżdżamy do Limy. Po tak intensywnym weekendzie, wszyscy czujemy się zmęczeni, ale zadowoleni. Ja również nie żałuję ani chwili. No, może wyjazdu do Nazca. Tym samym składam sobie obietnicę by tam wrócić niebawem.
Umawiamy się, że popołudniu wyruszamy do Limy po czym się żegnamy. Abelardo decyduje się zostać w Huacachina. Niemal, aż do powrotu Agi i José śpię. Gdy wracają, ruszamy w drogę powrotną. Na wyjeździe z autostrady spotykamy się ze znajomymi już strażnikami. José idzie odebrać swój dowód, a ja do toalety. Po drodze macha do mnie jeden ze strażników i pyta o samopoczucie. Hm… jak by to powiedzieć. Od czasu ukąszenia przez pastelillo tyle się wydarzyło… Około 23 dojeżdżamy do Limy. Po tak intensywnym weekendzie, wszyscy czujemy się zmęczeni, ale zadowoleni. Ja również nie żałuję ani chwili. No, może wyjazdu do Nazca. Tym samym składam sobie obietnicę by tam wrócić niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz