niedziela, 16 września 2012

Wypad za miasto


W sobotę wieczorem, postanawiamy spontanicznie pojechać za miasto. Ja Abelardo i przebywająca od tygodnia w Limie Kamila. Za miasto… na myśl przychodzi mi zaraz zielony las, szum drzew, spokój i cisza. Jednym słowem relaks.

Moje wyobrażenie po raz pierwszy zostało wystawione na próbę, gdy pojechaliśmy w odwiedziny do babci Abo na wieś. Tamtego pamiętnego dnia, wsiedliśmy do autobusu i ruszyliśmy przecinającą wszystkie kraje andyjskie drogą zwaną Panaamericana. Gdy po 2 godzinach jazdy, na dobre zostawiliśmy już za sobą zabudowania, moim oczom ukazała się rozległa przestrzeń, i ogromne góry piasku. Jednym słowem pustynia… gdzieś w środku tego wszystkiego zostaliśmy wysadzeni z mini busa. Wszędzie dookoła ani jednego drzewa, ani trochę zieleni, zero życia, a jedynie ciągnąca się za horyzont szosa i moje pytające spojrzenie. Stojąc plecami do szosy, poczuliśmy uderzenie masy powietrza, od właśnie przejeżdżającego tira. Odwróciliśmy się i oto właśnie, po drugiej stronie ulicy, stało kilka domów wspinających się na jedną z piaskowych gór i kilka posadzonych przy nich drzewek. I oto dotarliśmy do babci Abo mieszkającej na „wsi”, właścicielki rozległego terenu poza Limą.

Wybrzeże 
Tym razem naszym celem miał być Narodowy Rezerwat Przyrody Lachay. Wczesnym rankiem wyruszamy na terminal autobusów. Gdy nasz autobus w końcu rusza, w powolnym tempie przeciska się przez uliczny ruch Limy. Po pół godziny jesteśmy już poza miastem. Wąska, dwukierunkowa uliczka wije się nad stromym brzegiem. W pewnym momencie naszym oczom ukazuje się całe wybrzeże i rozbijające się o niego wzburzone fale, raz po raz rozpryskujące białą pianę.  Po 3 godzinach jazdy, jako jedyni pasażerowie opuszczamy autobus. I oto znajdujemy się pośrodku kolejnej pustyni. Nie ma nic, a jedynym znakiem bytności parku jest tablica informacyjna i ledwo widoczna wśród szarego piasku żwirowa droga. 


Powoli ruszamy naprzód. Nasz GPS wskazuje dobre kilka kilometrów do wejścia do rezerwatu. Nie ma wyjścia, trzeba iść dalej. Odwracamy się i już z daleka widzimy kolejny autobus, który się właśnie zatrzymuje. Po chwili, widzimy podążające tą samą drogą trzy sylwetki. Bierzemy sobie na ambicję by dotrzeć do parku jako pierwsi i przyśpieszamy kroku.

widok po wyjściu z autobusu...
nasz pierwszy autostop
Gdy po jakieś chwili znowu się odwracamy, widzimy dwa samochody posuwające się w tym samym kierunku co my. „No to może jakiś autostop?” –żartuje Kamila. Gdy samochody są już na tyle blisko, wyciągamy ręce z podniesionymi do góry kciukami. Pół żartem, pól serio. Ku naszemu zaskoczeniu, pierwszy z samochodów zatrzymuje się i kierowca wskazuje na tył swojego pick up’a. Biegniemy do tyłu i widzimy siedzące już tam 2 młode studentki i starszą Indiankę. Wchodzimy na naczepę i samochód rusza dalej. Wraz z nowymi towarzyszkami podróży, wymieniamy się ciekawymi spojrzeniami. Po chwili pada pytanie skąd jesteśmy i wszystkie trzy kobiety wyrażają zachwyt nad naszą słowiańską urodą. Jak się okazuje,  celem ich wyprawy jest studium występujących na terenie parku roślin i ich właściwości. W parku mają się połączyć z grupą studentów, która już tam dotarła.








trasa wędrówki drużyny pierścienia
Jak się później dowiadujemy, charakterystyką Parku Lachay są wiecznie gęste mgły i mżawka. Duża wilgotność powietrza zmierzwia nasze włosy i ubrania. Dojeżdżamy do przejścia, gdzie za wstęp należy wnieść stosowną opłatę. Dalej po dłuższej chwili, dojeżdżamy do dwóch podłużnych chat, od których rozwidniają się 3 ścieżki. Wybieramy jedną z nich, zwaną ścieżką lisa i ruszamy przed siebie. Docieramy do punktu widokowego i możemy ujrzeć rozciągające się wokół góry i gęstą, niemal namacalną mgłę w powietrzu. Obserwując horyzont, stwierdzamy, że tak pewnie musiała wyglądać kraina wędrówki drużyny pierścienia. Śledząc dalej wydeptaną ścieżkę widzimy małe oczka z wodą. Roślinki zatrzymują wodę z powietrza, która następnie się skrapla, wypełniając naturalne dziury. Po jakimś czasie mijamy grupkę wesołych studentów i przechodzimy pod wydrążonymi skałami. Bezlistne drzewa, sterczące czarne konary, gęsta mgła tworzą prawdziwą scenerię filmową. Czujemy się jakbyśmy kroczyli przez jakąś zaczarowaną, mroczną krainę. 

mieszkaniec wilgotnej krainy
w krainie dreszczowców


























Po kilku godzinach wędrówki dochodzimy z przeciwnej strony do znanych nam już chat. Jedynych zabudować w całym rezerwacie. Na parkingu pusto. Najwyraźniej, z powrotem, trzeba będzie nam wracać na piechotę. Wchodzimy na wijącą się ścieżkę, gdy za plecami słyszymy warkot silnika. To powoli, telepiąc się, nadjeżdża biała ciężarówka z logiem Ministerstwa Środowiska. W kabinie siedzą dwie osoby. Mimo to, próbujemy szczęścia. Na nasze podniesione dłonie, pojazd zatrzymuje się. Jeden z mężczyzn ubrany w granatowy uniform wysiada i zaczyna otwierać kłodkę z tylnej plandeki. Gdy drzwi się otwierają, w środku ukazują się niemała gromada innych autostopowiczów. W trójkę wskakujemy do środka. Drzwi z szumem zatrzaskują, się, brzdękanie zamykanej metalowej kłódki i… ciemność. Siadamy w wolnym miejscu. Samochód rusza. Czujemy się jak jacyś nielegalni imigranci, trochę jak przemytnicy. Wyobrażamy sobie, co tacy ludzie muszą czuć. Z któreś strony pada pytanie skąd jesteśmy. Po krótkiej konwersacji, każdy zajmuje się sobą. W pewnej chwili samochód zatrzymuje się, rozsuwają się drzwi i dochodzi jeszcze kilka osób. Jadą z nami kobiety, dzieci, mężczyźni, studenci.


autostop w naczepie

towarzysze podróży




 Zostajemy wysadzeni przy tej samej asfaltowej drodze, gdzie zostawił nas autobus. Autobusy ponoć nie zabierają z drogi. Mimo to, nic nas nie zniechęca. Zaczynamy iść wzdłuż drogi. Z tym szczęściem, co nam sprzyja, postanawiamy złapać kolejnego stopa. Zza szerokiego zakrętu, wolna wspinając się pod górę nadjeżdża ciężarówka. Patrzymy na siebie porozumiewawczo z Kamilą. W końcu przejechałyśmy już razem 3.000 km, ciężarowym autostopem z Hiszpanii do Polski… Kamila wyciąga dłoń, a czas zwalnia. Ciężarówka mija nas. Wodzimy za nią wzrokiem, aż do punktu, w którym się zatrzymuje. Wykonujemy podskok z radości i ruszamy biegiem do otwartych drzwi. Wspinamy się po drabince na górę i w trójkę lądujemy w kabinie. Abo, sam nie może w to uwierzyć, że poszło tak gładko. Jednakże szybko znajduje na to wyjaśnienie. „no tak, w końcu jesteście gringas, to macie łatwiej”.  Dzięki temu, że Abo jest z nami, i niejako jest stąd, czujemy się względnie bezpiecznie. Nasz kierowca i jego towarzysz zostawiają nas na rondzie miejscowości Chancay. Wtedy też Kamila instruuje nas, o podstawowej zasadzie autostopowicza: „Pamiętajcie, że jak łapiemy stopa, to facet zawsze wsiada pierwszy. Wtedy spada prawdopodobieństwo, że mogliby porwać kogoś z nas, lub odjechać z laską, a gdyby trzeba było uciekać, facet zawsze jest najsilniejszy i będzie się mógł łatwiej bronić”. To ma jakiś sens, kiwamy głowami z Abo.

Zamek de Chancay
Na drugą cześć dnia, zaplanowaliśmy zwiedzanie zamku. Na stronie internetowej objawił się nam niczym zamek z Disneya, no i był na drodze portowej do Limy. Zatem zdecydowane. Wpakowujemy się do stojącej nieopodal mototaxi, (jest to coś w rodzaju rikszy, tyle że z motorem) i każemy zawiść się do zamku. 

widok z zamku na Ocean Spokojny
Nasze oczekiwania przerosły nieco rzeczywistość, ale mimo to nastawiamy się na spędzenie mile czasu. Udajemy się do jednej z resaturacji na tarasie zamku i siadamy przy stoliku kontemplując wspaniały widok oceanu. Degustujemy zamkowe wino i specjalność zakładu. Następnie udajemy się na zwiedzanie zamku. 

nogi słonia, z kolekcji trofeów zamku
Wystawy zdają się być pomieszaniem z poplątaniem, i zdają się nie mieć związku logicznego. Niemniej, największe wrażenie robi na nas ostatnia sala, gdzie znajdują się łupy z polowań. Wypchany lew, stojące na ziemi nogi słonia obcięte przed kolanami, rogacze pantery, i wiele innych zwierząt, każde wypchane, ze sztucznymi, szklanymi oczami. 

Powiedzmy, że utwierdzamy się w bezsensowności polowań i wychodzimy z zamku. Na koniec, odnajdujemy prawdziwego rycerza na białym koniu, po czym spokojnie możemy już ruszać w drogę powrotną do Limy.

rycerz na białym koniu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz